Forum Harry Potter Strona Główna  
 FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 Stygmat Slytherina Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Simpsia
Mugol



Dołączył: 06 Wrz 2005
Posty: 3 Przeczytał: 0 tematów

Skąd: Slytherin

PostWysłany: Pią 21:09, 09 Wrz 2005 Powrót do góry

Opowiadanie może zaiwrać słowa nieocenzurowane przeze mnie (choć starałam się do tego nie dopuścić) i trzeba się z tym liczyć. Interpunkcja i ortografia stoją na takim poziomie, jakiego mnie pani od poslkiego w podstawówce nauczyła, bo przez trzy lata gimnazjum nic na polskim nie robiliśmy. Z tym równiez trzeba sie liczyć. Wszelkie zażalenia w komentarzach.

Czytacie na własną odpowiedzialność. Nie ponoszę odpowiedzialności za skutki wynikające z przeczytania tego opowiadania.

Tekst ten jest w całości napisane przeze mnie i tylko ja posiadam do niego prawa.

PROLOG

Voldemort patrzył na swojego sługę z normalną dla siebie wściekłością.
- Co znowu? - wrzasnął głośno, aż ściany zamczyska zatrzęsły się. – Mam ważne rzeczy na głowie, pospiesz się!
- Panie - Malfoy dygotał na całym ciele. - Znaleźliśmy ją!
Nozdrza czarnoksiężnika rozchyliły się lekko.
- Ją? - spytał władczo. - Jaką ją, Malfoy?!? Chyba nie...
Mężczyzna nic nie powiedział, tylko cały w drgawkach osunął się na ziemię.
- Zawołać mi tu innych ludzi! - rzucił Czarny Pan. - Tylko szybko!
Prawie natychmiast do komnaty wszedł, a raczej wniesiono szczupłego człowieka o wyjątkowo jasnych włosach. Był w podobnym stanie, jak Lucjusz, cały dygotał.
- Jaką ją? - padło pytanie.
- Panie - widać było, że słowa z trudem przechodzą mu przez gardło. - odkryliśmy, że ta dziewczyna jednak miała dziecko.
- Co? - złość natychmiast została zastąpiona przez zdziwienie. - Gdzie ono jest?
- Nie żyje - westchnął człowiek padając na kolana.
- Na co mi martwy dzieciak - Voldemort gniewnie spojrzał na sługę.
- To nie ją znaleźliśmy - wydyszał mężczyzna ostatkiem tchu.
- To kogo, McBloom?!?
- Jej córkę - śmierciożerca osunął się na ziemię. - Olivię He... He... He... - stracił przytomność.
Voldemort spojrzał na dwa leżące ciała z obrzydzeniem.
- Wynieść ich - rozkazał.
Gdy tylko słudzy opuścili jego komnatę, Czarny Pan oparł głowę na rękach i głęboko się zamyślił.

ROZDZIAŁ I
Nieciekawa wiadomość


Rano obudził mnie nieznośny dźwięk budzika. Próbowałam znaleźć go ręką, jednak to tylko pogorszyło sytuację, bo spadł z szafki nocnej na podłogę. Licząc, że ktoś inny przyjdzie i łaskawie mi go wyłączy, próbowałam ponownie zasnąć, jednak nie szło mi to dobrze. Dzwonienie stawało się coraz głośniejsze.
Wkurzona do granic możliwości, że nie mogę nawet wcisnąć drzemki, usiadłam na łóżku. Potem z trudem otwierałam oczy.
- Kur*a, wyłącz ten budzik! - usłyszałam czyjś głos. Należał on do mojego wściekłego brata.
Oczywiście nic nie zrobiłam, bo najpierw musiałabym się wygramolić z łóżeczka, za co jeszcze nie miałam zamiaru się zabierać.
- Do cholery jasnej, co to za dom! - ponownie rozległ się głos Kamilka. - Wyłącz budzik!
A ponieważ kompletnie nie miałam takiej ochoty, dzwonienie nadal roznosiło się po całym domu. Nie musiałam długo czekać, a do narzekań przyłączyli się rodzice.
- Bo ci go zabierzemy, żebyś nas nie budziła tak wcześnie rano! - groził tata, ale oczywiście nie przejmowałam się tym. I tak by tego nie zrobił, bo spadłby na niego bardzo odpowiedzialny obowiązek budzenia mnie codziennie rano, a to trudne brzemię.
W końcu zauważyłam obok siebie różdżkę, co było bardzo szczęśliwym zbiegiem okoliczności. Chwyciłam i ją i wypowiedziałam zaklęcie. Budzik momentalnie przestał dzwonić.
- NIE UŻYWAJ CZARÓW!!! - wydarła się cała trójka, pojawiając się nagle w drzwiach.
No tak, chcę robić IM dobrze, bo IM przeszkadza dźwięk budzika, a oni jeszcze z pretensjami. To ma być sprawiedliwe?
- Mogliście sami przyjść i sobie wyłączyć – burknęłam, ciągle gotowa znowu zasnąć.
- Ale to twój budzik - zauważył Kamil. Głupi bachor, jeszcze pożałuje.
- Ale to wam przeszkadza – odparłam, patrząc znacząco na rodziców.
Mój wzrok oznaczał „idźcie sobie, bo chcę sobie jeszcze pospać”, jednak oni nie byli zbyt domyślni lub przebudzeni, by to zauważyć. Jedynie tata wydawał się dość błyskotliwy.
- Nie pójdziemy stąd, dopóki nie wstaniesz - oznajmił siadając mi na łóżko.
- To se poczekacie - ułożyłam się wygodnie w pościeli, ale nadal czułam na sobie ich oczy.
Przewróciłam się na drugi bok.
- Potrzebuję intymności - zaszczebiotałam - więc spadajcie, grzecznie proszę.
- Takim tonem do... - mama najzwyczajniej w świecie starała się udawać oburzoną, ale jej nie wychodziło.
- Ta epoka się już skończyła - przerwałam jej. - Idźcie sobie, do kur... ki wodnej - dokończyłam, widząc stanowczy wzrok taty.
Miałam nie używać wulgarnych słów w jego towarzystwie, doprowadzało go to do furii. Oczywiście to nic ważnego, że mu się też czasami coś wyrywało.
Wyszli. Chwilka spokoju.
Uwiłam sobie cieplutkie gniazdko w pościeli i próbowałam zasnąć. Naturalnie moje zmagania spełzły na niczym. Teraz już sen nie chciał przyjść.
Byłam wściekła na nich wszystkich. Ze złością wygramoliłam się z łóżka i zaczęłam przetrząsać swój pokój w celu znalezienia czegoś do ubrania. W końcu wyszukałam jakieś czyste dżinsy i bluzkę, którą wypadałoby wyprasować. Postanowiłam, że zanim się zabiorę za tę wyjątkowo potrzebną czynność, muszę coś zjeść.
Na stole w kuchni zastałam talerz z kanapkami i dwa listy. Nad jednym z nich siedział tata i analizował go.
- Co to? - spytałam siadając naprzeciwko niego i biorąc gryza bułki.
- A... tak... - tata widocznie mnie nie słuchał. - Pytałaś o coś?
Nie, taka rodzinka może każdego człowieka doprowadzić do stanu nieużywalności psychicznej.
- Pytałam, co to za list - odparłam siląc się na spokój. Cierpliwość nigdy nie była moją silną stroną.
- To? List z twojej szkoły - tatuś podrapał się po głowie. - Chyba mamy problem.
- Znowu zabrakło książek? – spytałam, pewna swego, jednak spotkałam się z zaprzeczeniem. - Strajk profesorów? Jakiś urok rzucony na dyrektora? Nie przygotowali jeszcze listy podręczników? Ktoś wysadził wszystkie kible? No to już nie mam pojęcia...
Patrzyłam wyczekująco na tatę, ale on chyba nie miał zamiaru mi niczego wyjaśniać. Swoją zmęczoną twarz skierował w kierunku blatu. Światło wpadające przez okno oświetliło go w ten sposób, ze po raz pierwszy w życiu pomyślałam o swoim ojcu jako o kimś starym. Zmarszczki powoli zaczynały przecinać jego twarz, a wory pod oczami wcale nie dodawały mu wigoru. Pomyślałam zawstydzona, że może rzeczywiście nie powinnam codziennie rano nastawiać budzika na tak wczesną porę, bo ciężka praca z pewnością mu nie służy.
- Zamykają szkołę – usłyszałam nagle głos Kamila.
Odwróciłam się i ujrzałam mojego braciszka opierającego się o ścianę, udającego kozaka. Jednak jego słowa wywarły na mnie zbyt duży wpływ, żebym mogła strzelić jakąś uwagą na ten temat.
- Co? - zakrztusiłam się bułką.
Kamil przypatrywał mi się spokojnie.
- Po prostu zamykają - powiedział bez żadnych emocji.
- Jak mogą to zrobić? - wykrzyknęłam, gdy kawałek bułki wleciał już tam, gdzie powinien. - Przecież Verglass to nasza szkoła!
Owszem, wiedziałam, że to żaden argument, ale nie mogłam zdobyć się na nic innego. Zbyt wielki wstrząs. Przez chwilę przez głowę przeleciała mi myśl, że to tylko jakiś głupi żart.
- Wiem, że to nasza szkoła, ale Sam-Wiesz-Kto powoli opanowuje również Amerykę i teraz już nie jest w niej bezpiecznie - odparł mój braciszek, patrząc na mnie, jak na idiotkę.
- Co to znaczy: nie jest w niej bezpiecznie? - spytałam o wiele za głośno, niż powinnam, o czym mówiły mi twarze zgromadzonej rodzinki i mamy, która właśnie weszła do kuchni i nalewała sobie soku.
- Nie takim tonem... - zaczęła swoje przemówienie, na szczęście znalazł się czarodziej na tyle odważny, by jej przerwać.
- Martha, ma prawo być zdenerwowana – powiedział spokojnie tata. Przynajmniej on jeden się tak nie denerwuje. - Zamknięto Verglass.
- Co? - szklanka wyślizgnęła się z jej rąk i upadła na ziemię.
Z rozkojarzenia mama kilka razy machnęła różdżką, sprzątając pomarańczową kałużę i składając z powrotem odłamki szkła.
- NIE UŻYWAJ CZARÓW!!! – wrzasnęliśmy odruchowo, choć chyba zasługiwała na trochę więcej szacunku. W końcu, tak jak ja, przeżyła ogromny szok.
W miastach amerykańskich trzeba było być bardzo ostrożnym używając czarów. Nie mówiąc już o tym, że poniżej dziewiętnastu lat nie wolno było ich stosować poza szkołą. Właściwie to nie miałam pojęcia, dlaczego musiało się być takim starym. Najdziwniejsze było to, że czarodzieje zazwyczaj przestrzegali tego zakazu. Wszyscy wiedzieli, że mieszkają w bliskim sąsiedztwie mugoli i nawet najprostsze zaklęcie mogło zdradzić im naszą obecność. Dlatego też w naszym Ministerstwie Magii największy był Dział Ochrony Przed Mugolami, a mugoloznawstwo to obowiązkowy przedmiot. Do pewnego czasu nie podejrzewałam nawet, że w innych szkołach jest inaczej.
- Więc dzieci przestaną się uczyć? - mama ze smutkiem opadła na krzesło.
- Nie - odparł tata. - Będą przeniesione gdzieś indziej.
Wszyscy dobrze wiedzieliśmy, że Verglass to jedyna szkoła dla czarodziejów w Ameryce Północnej, inne zostały niedawno pozamykane.
- Ale Sebastiano! Wiesz, ile będzie kosztował w takim razie ich dojazd do szkół? - lamentowała mamusia.
Tata spojrzał jej prosto w oczy.
- Zdaję sobie z tego sprawę - powiedział. - Dlatego rozważam możliwość przeprowadzki.
Wszystkie pary oczu zwróciły się w jego stronę. Zauważyłam, że nawet Kamil oderwał wzrok od mugolskego komiksu, który zawzięcie czytał.
- Ale nawet nie wiemy, dokąd zostaniemy przeniesieni... – zaczęłam nieśmiało, co w gronie rodzinnym rzadko mi się zdarzało.
- Chyba nie mamy zbyt wielkiego wyboru.
- Jak to? - oburzył się Kamil. - Przecież wśród najbardziej renomowanych szkół europejskich znajdują się takie, jak Durmstrang, Beauxbatons, Ferreros, Schwerzer, nawet bym się nie obraził, gdyby mnie wysłali do tej rosyjskiej Bendickovy... Podobno uczą tam tylu zaklęć czarno magicznych, że się w głowie nie mieści...
- Nawet nie marz - tata niezbyt delikatnie sprowadził go do rzeczywistości. - Znasz języki?
To było bardzo brutalne sprowadzenie na ziemię. Ja doszłam do wniosku, że nie za bardzo przykładałam się do ich nauki, pomimo, że rodzice wysyłali mnie na włoski i francuski za grubą kasę, a ostatnie wakacje spędziłam ze swoją przyjaciółką na obozie językowym we Francji, ale trudno zaprzeczyć, że zamiast uczęszczania na zajęcia, przepijałyśmy je wszystkie na plaży. Teraz zdałam sobie sprawę ze swoich możliwości, gdybym się regularnie uczyła i nie szukała pierwszych lepszych wymówek na opuszczanie lekcji.
Widocznie Kamil był takiego samego zdania jak ja, ale próbował jeszcze się wykłócać.
- Znam rosyjski dosyć dobrze, choć nie twierdzę, że to łatwy język. Myślę, że to, co umiem, w zupełności wystarczy - i mój braciszek jak idiota zaczął gadać coś po rusku.
- Nie wiem, czy zrozumiałeś mnie dobrze, ale w tym wypadku ten język byłby ci potrzebny do porozumiewania się, a nie do szpanowania – odezwał się tatuś. Ktoś inteligentny domyśliłby się, że sprawa skońcozna, ale nie mój brat.
- Znam jeszcze niemiecki – powiedział i ledwo wyklepał „ich heiße Kamil” z iście amerykańskim akcentem.
- Wszyscy dobrze wiemy, że pozostaje wam Hogwart - mama, jeszcze brutalniej niż tata, postanowiła przedstawić nam koszmarną rzeczywistość.
- Musimy? - spytałam głosem męczennicy.
Dobrze wiedziałam, że mamie strasznie na tym zależy. Jeszcze nasz pradziadek kończył tą angielską szkołę, a ona była wielce oburzona, że Ameryka postanowiła wybudować „lepszą” i „efektywniejszą”. Sama zawsze marzyła, by dostać się do Hogwartu - zwykły Verglass jej nie wystarczał. Zawsze marudziła coś o tradycjach i doświadczeniu angielskim, a drugiej strony o nowoczesności i nieskuteczności amerykańskiej. Teraz postawiła na swoim - nasza szkółka nie wytrzymała trudnego okresu, zaklęcia ochronne zostały złamane. A kto to zrobił? Jakiś Lordzik Voldemordzik z HOGWARTU.
Słowo się rzekło. Kamil starał się jeszcze przekonywać rodziców na temat swojej efektywności posługiwania się obcymi językami, jednak w końcu stanęło na ich. Idziemy do Hogwartu.
Jak się później okazało, w kopercie było zaproszenie do tej szkoły i lista książek, które mamy kupić na ulicy Pokątnej. W Londynie. To kolejny powód, dla którego musimy się przeprowadzać. Rodzice zaczęli już szukać odpowiedniego domu. Dali też ogłoszenie do „Proroctw Dnia” dotyczące sprzedaży naszego w Ameryce. Żałowałam, że nie zabieraliśmy mebli, bo dużo czasu zajęłoby mi doprowadzenie do stanu używalności tych nowych. No, wiadomo, klątwy i zaklęcia, żeby nikt mi nie zaglądał do moich rzeczy.
Z tego wszystkiego poszłam i wyprasowałam sobie bluzkę. Rodzice byli strasznie zdziwieni, że robię to z własnej woli. Ja zresztą też...
Gdy tylko ochłonęłam nieco, postanowiłam skontaktować się z Maggie, swoją przyjaciółką. Nie mogłam się doczekać, aż jej powiem, gdzie się przenoszę i jakie to niesprawiedliwe, że przez jakiegoś Lorda muszę zmieniać szkołę i się przeprowadzać.
W celu pogadania z nią poszłam do przedpokoju i stanęłam przed wielkim lustrem podłączonym do Sieci Urządzeń Lustrzanych, czyli SULa. Całe szczęście, że teraz w domach nie buduje się kominków, bo bym zwariowała. Tyle popiołu i kurzu... A tak mamy bardzo praktyczne lustra.
Przemyłam je ścierką i wypowiedziałam imię i nazwisko Meg. Po chwili ujrzałam kuchnię państwa Ville’ów. Oni, jak to normalni ludzie, nie mieli tak ważnych środków komunikacji w przedpokoju, tylko w bardziej praktycznym miejscu.
- Zastałam Maggie?!? - wrzasnęłam, bo dobrze wiedziałam, że mogli jeszcze spać albo się myć i nic nie słyszeć.
- No nie drzyj mordy! - usłyszałam znajomy głos swojej przyjaciółki, która, tak jak przewidywałam, paradowała jeszcze w szlafroku w słodkie misie.
- Za głośno? - spytałam pokazując głową na drogę, którą wchodzi się do sypialni jej rodziców.
Meg parsknęła śmiechem, obśliniając przy tym lusterko.
- Już wyszli – powiedziała, ciągle z szerokim uśmiechem na ustach.
- Uważaj se z tym brechem - rozkazałam jej, ale ona niezbyt się tym przejęła.
- Też dostałaś taki list? - pomachałam jej przed nosem kopertą, kiedy już w miarę ochłonęła.
- Taki? To znaczy jaki?
Jejku, ta dziewczyna mnie wkurza do granic możliwości. Jak ja z nią jeszcze wytrzymuję?
- Że zamknęli Verglass - wyjaśniłam, co było moim wielkim błędem.
Maggie pobladła, a potem ryknęła płaczem.
- Nie rycz, idiotko - poradziłam jej z dobroci serca, ale ta zaniosła się jeszcze większym szlochem. - No co jest? - spytałam zniecierpliwiona. Spoglądając prawdzie w oczy traciłam tylko na nią czas.
- Mark pewnie nie będzie chciał iść gdzieś indziej - wyjąkała przez łzy.
No tak, mogłam się tego spodziewać. Mark to arcyprzystojny koleś, za którym Meg szaleje. Jest dość zdolnym uczniem, dlatego wagary nie wpływały na jego umiejętności, na jej natomiast - tak. Próbowała zawsze się do niego przylepiać, ale, na swoje szczęście, Country zwykle ją zbywał tym samym, głupim tekstem.
- Nie rycz, dziecko - nagle zrobiło mi się jej żal. - Przynajmniej podciągniesz się w nauce.
Maggie spojrzała na mnie, jak na idiotkę.
- Nie przeżyję tego rozstania - płakała. - Ty nie wiesz, jak to jest.
- Wiem, słonko, wiem - chętnie pogłaskałabym ją na pocieszenie po długich, kasztanowych włosach, ale przyjaciółka znajdowała się po jednej stronie lustra, a ja po drugiej. W takiej sytuacji mogłam jedynie głaskać lśniącą taflę w miejscu, gdzie się znajdowała brązowa czupryna.
- Nie wieeesz.... - zajęczała Maggie.
Niedługo z nią nie wytrzymam, słowo daję.
- To dostałaś ten list, czy nie? - spytałam rozglądając się za ewentualnym miejscem spoczynku koperty.
- Nie wiem. Mam nadzieję, że nie. Wtedy spędzę resztę życia z Markiem...
- Za chwilę z tobą nie wytrzymam! - krzyknęłam wściekła. - Znajdź mi go!!!
Maggie jeszcze chwilę pochlipała, po czym zaczęła poszukiwania. Po niedługim czasie znalazła rozwaloną kopertę i pogniecioną kartkę, wsadzoną do niej byle jak.
Moja biedna przyjaciółka zagłębiła się w lekturze i po chwili oznajmiła, że jeszcze nie wiadomo, do jakiej szkoły zostanie przeniesiona.
- No, ale chyba coś napisali, prawda? - wydarłam się.
- Napisali, że moja znajomość języków jest wystarczająco dobra, by zastanowić się nad innymi szkołami - powiedziała spokojnie Meg, wycierając chusteczką resztki łez.
Osłupiałam. Jej znajomość języków dobra? Śmiechu warte.
- Przecież zawsze zrzynasz ode mnie - krzyknęłam. - I to właśnie ty masz jechać do innej szkoły, tak?
- Na to wygląda - widocznie moja złość sprawiała jej niesamowitą radość.
- Ale to ja jestem mądrzejsza!!! – krzyczałam, ale chyba marne były moje wysiłki, bo do panny Ville nic już nie dochodziło. Zaczęła skakać z radości.
- Pokaż mi ten list - rozkazałam, co ona radośnie wykonała, przylepiając go do lustra.
- Ale tu pisze, że masz mieć jeszcze robione jakieś testy - wyjechałam, psując jej cały szczęśliwy nastrój. - W liście jest, że jeśli nie zdasz testów, pójdziesz do Hogwartu, bo nie mogą ryzykować, że pójdziesz do szkoły, gdzie nie będziesz kumała ani w ząb z lekcji, nawet pomimo tego, że w Hogwarcie będzie teraz przepełnienie.
Maggie spojrzała na mnie smutno.
- Czyli możliwe, że pójdę do Hogwartu? - spytała bez grama radości w głosie.
- Ze MNĄ do Hogwartu - poprawiłam ją uszczęśliwiona.
- Ale ja nie chcę!!!
- Tylko nie zaczynaj ryczeć - ostrzegłam ją. - Chyba nie chciałabyś zostawiać mnie samej na pastwę jakiejś głupiej angielskiej szkoły, co?
Przyjaciółka przyjrzała mi się z czułością.
- Nigdy, idiotko.
Na przypieczętowanie tej romantycznej chwili powinnyśmy uścisnąć się, ale, niestety, przeszkadzało nam w tym lustro.
Wolałam już nie poruszać sprawy szkoły, żeby Maggie znowu nie ryknęła płaczem, więc przetarłam ścierką lustro i przyjaciółka zniknęła z wizji, śląc pożegnalne „papa”.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)