Forum Harry Potter Strona Główna  
 FAQ  •  Szukaj  •  Użytkownicy  •  Grupy •  Galerie   •  Rejestracja  •  Profil  •  Zaloguj się, by sprawdzić wiadomości  •  Zaloguj
 Z życia Snape'a (jednopartówka) Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu
Autor Wiadomość
Barbra
Mugol



Dołączył: 02 Gru 2005
Posty: 1 Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Pią 18:24, 02 Gru 2005 Powrót do góry

Chciałabym wiedzieć, co myślicie o tym tekscie. Co mogłoby zostać, a co jednak należałoby poprawić.

Złote promienie słońca przedzierały się przez dziury w starej, brudnej okiennicy i delikatnie rozświetlały tłustą czuprynę szesnastoletniego Ślizgona. Ubrany w skromne, lecz czyste rzeczy przysłane mu przez matkę w ostatniej paczce, siedział niedbale oparty o ścianę i czytał list zaciśnięty w drobnej, dziecięcej jeszcze dłoni. Zmarszczki na jego czole powiększały się z każdą chwilą, a długi, haczykowaty nos marszczył się z kolejną przeczytaną linijką.
Uwaga dopisana drobnym maczkiem na samym dole listu doprowadziła Severusa do wściekłości. Potargał list na dziesięć drobnych kawałeczków i porozrzucał je po brudnej, zastawionej meblami ziemi. Wstał i z całej siły kopnął wałęsającego się obok jego nóg kota.
Zwierzę pisnęło cicho, skurczyło swe tłuste, pokryte rudą sierścią ciałko i czmychnęło do drugiego pokoju. Severus przygryzł wargi, zastanawiając się, co powinien zrobić. Nie ulegało wątpliwości. Jego matka zniknęła pozostawiając po sobie kilka woreczków pełnych knutów, trochę starych, potarganych ubrań i starą drewnianą szkatułkę, której nie dało się otworzyć.
Sajorus obudził go wcześnie rano i bez słowa wręczył mu potargany kawałek pergaminu. Snape wykrzywił wargi, wyrwał mu z dłoni list i pobiegł na górę do swego pokoju. Bez słowa usiadł na podłodze, tępo wpatrując się w trzymany w dłoni zwitek.
Przesiedział w ten sposób całe popołudnie. Zdruzgotany i samotny, pozostawiony na pastwę losu. Oparł zmęczoną głowę na lewym ramieniu, zamknął na chwilę oczy i nawet nie zauważył, kiedy zasnął.

Gdy się obudził na niebie pojawiły się już pierwsze, wieczorne gwiazdy, a srebrny sierp księżyca piął się już w górę po granatowym płaszczu nieba. Chłopiec przetarł dłońmi zaspane oczy i potarł obolałe z powodu zbyt długiego siedzenia w jednej pozycji kości. Wstał, zamknął, na wpół przymkniętą okiennicę i zabrał się za zbieranie porozrzucanych po podłodze skrawków listu. Podniósł oczy i zobaczył siedzącego na kanapie tłustego kota.
- Nie zbierałbym tych skrawków – zwrócił się uprzejmie do Severusa – chyba, że chcesz z powrotem odzyskać swój list.
Severus szeroko rozdziawił ze zdumienia swe wąskie usta. Skrawek, który właśnie podniósł z ziemi, wypadł mu z drżącej dłoni. Jego blada twarz zatrzymała się na futrzanej mordce kota.
Nie miał pojęcia, co powinien mu odpowiedzieć. Przecież nigdy nie rozmawiał z kotem. Nie uważał też, aby było to zbyt normalne.
- Czy wiesz, czym jestem? – zapytał uprzejmie kot zeskakując z kanapy na której siedział na podłogę. – Powinienem raczej powiedzieć, kim jestem – zaśmiał się cicho z własnych słów.
Nagle, bardzo powoli, zaczął się zmieniać. Jego łapy wydłużyły się i zaczęły przypominać ludzkie dłonie. Tylne bardzo szybko zamieniły się w długie, koślawe nogi, ubrane w jasne, nieco sprane dżinsy. Tułów nieco się wydłużył, a podziurawiona koszula, którą mężczyzna najwyraźniej nosił od dłuższego czasu, nieco się na nim skurczyła. Długie, rude kosmyki niesfornie opadły mu wzdłuż chudej, końskiej twarzy. Wyglądające spod nierówno przyciętej grzywki piwne, wąskie oczy przyglądały się stojącemu przy schodach chłopcu. Severus odruchowo cofnął się, nie zadając sobie jednak na tyle trudu, aby sprawdzić, co znajduje się za jego plecami. Pod palcami poczuł zimną, odrapaną z jednej strony powierzchnię ściany. Jego wąskie, pobladłe usta wykrzywił na wpół bolesny, na wpół kpiący uśmiech. Zacisnął wargi przywołując na twarz obojętną minę, aby nie dać po sobie pokazać, jak bardzo się teraz boi. Przeszukał wzrokiem przestronny pokój, w którym się znaleźli, aby znaleźć najwygodniejszą drogę do ucieczki. Ślizgoni zawsze uciekali, gdy mieli ku temu okazję bardziej cieniąc własne bezpieczeństwo, niż ratowanie cudzej skóry.
- Należy ci się kilka wyjaśnień, mój chłopcze – mruknął zasłaniając mu swym ciałem drzwi i tym samym odcinając mu jedyną drogę ucieczki. – Sajorus powierzył mi dalszą opiekę nad tobą. Po południu wyjechał do Londynu i zatrzymały go tam bardzo ważne sprawy. Wróci dopiero pod koniec grudnia. Zamieszkasz wraz ze mną. Spakuj kufer, zabierz wszystkie swe rzeczy. Więcej już tu nie wrócisz. Masz być gotowy za kilka minut. Na Wzgórzu Giddeona jesteśmy oczekiwani o szóstej trzydzieści. Pospiesz się. Zostało niewiele czasu. – To mówiąc wyjął z kieszeni opróżnioną już butelkę wina.
Severus schował do kieszeni potargane kawałki listu i zabrał się za pakowanie porozrzucanych po ziemi rzeczy. Mężczyzna nie miał zamiaru na niego czekać. Zabrał leżący na łóżku stary, pocerowany płaszcz i zszedł na dół. Usiadł na kanapie, zapalił cygaro, które od dłuższej chwili trzymał w dłoni. Z pewnym zniecierpliwieniem spoglądał na miejsce, w którym kończyły się schody, pilnie wypatrując tam chudego chłopca. Severus zniósł kufer na dół, oparł się o zimną ścianę i bezmyślnie zaczął wpatrywać się w okno. Czuł strach. Strach, którzy sprawiał, że na jego chudym ciele pojawiała się gęsia skórka i przedostawał się do duszy, mącąc jej spokój. Snape nie potrafił dokładnie nazwać tego uczucia. Wiedział jednak, że nie pozwala mu ono brnąć naprzód i każe siedzieć w jednym miejscu. Bał się. Po raz pierwszy w swym krótkim życiu naprawdę się bał. Nie było to dla niego przyjemne uczucie. Czuł kłucie w sercu i ból. Straszny ból rozchodzący się po całym ciele. Był także rozżalony. Miał żal do matki, że go zostawiła i do Scruggsa, bo wyjechał bez słowa pożegnania. Nagle wezbrał w nim gniew. Gniew, który każe ogarniętym przez niego istotom niszczyć i palić wszystko, co znajduje się na ich drodze. Chłopak silnym ruchem wsunął rękę do kieszeni swego płaszcza, wydobył z niej skrawki podartego listu i rzucił je do palącego się kominka. Poczuł dziwną ulgę i spokój, patrząc na poczerniałe, pomarszczone skrawki listu pożerane przez czerwone płomienie. Nie na długo jednak. Pożałował tego, co zrobił z listem. Ostatniej pamiątce, jaka pozostała mu po zaginionej matce. Ukląkł na podłodze, starając się wygrzebać z dogasających już płomieni dogasające skrawki potarganego pergaminu.
- Przywiązanie do ludzkich istot, zgubi cię kiedyś, Severusie! – usłyszał oburzony głos za swymi plecami. – Nie odzyskasz już tego listu. Zabierz klatkę z sową i podejdź do mnie.

- Szósta pięćdziesiąt dziewięć! – mruknął zdenerwowany głos. – Dokładnie dwadzieścia dziewięć minut i trzydzieści sekund po ustalonym przez nas czasie. Czy ty kiedyś będziesz punktualny, Ripley.
- Nie gadaj tyle, Donnrell. Jeszcze dzisiaj musimy znaleźć się w Londynie – warknął rudowłosy mężczyzna, ukrywając za plecami bladego chłopca. Wyrwał świstoklik z chudej, owłosionej dłoni dziwnie ubranego mężczyzny i podał go czekającemu w pobliżu, zmarzniętemu chłopcu. Severus niechętnie wyciągnął z kieszeni przemarzniętą, czerwoną dłoń i dotknął nią gumowej kaczki...
Londyn tonął we mgle. Ulice, domy, a nawet mosty, ginęły pod białym, narzuconym na całe miasto płaszczem. Z daleka dobiegał warkot samochodu, który przejechał po wybrukowanej kostką ulicy i zniknął bez śladu. Severus usłyszał dziwny, przywodzący na myśl szczęk klucza w zamku dźwięk i szybko obejrzał się za siebie. Nie dostrzegł niczego podejrzanego. Ulica, na której się znaleźli, była pusta, jeśli nie liczyć przemykającego się w pobliżu wygłodzonego kocura. Snape uniósł lekko głowę i dostrzegł wychodzące na ulicę okna piętrowego domu. Kształt domu wydał mu się dziwnie znajomy. Firanka w ostatnim oknie nieznacznie odchyliła się i chłopiec dostrzegł wystające zza niej kasztanowe warkocze.
Drobna postać odskoczyła od okna, gdy tylko zauważyła wpatrzone w nią czarne oczy. Blade światło latarni oświetliło pustą, okienną ramę, gdzie jeszcze przed chwilą wesoło kołysały się dwa cienkie warkoczyki. Chłopiec przetarł oczy, nie do końca pewny, czy to mu się tylko nie przyśniło.
Był to brudny i niezbyt duży pub. Znajdował się między dwoma znacznie bardziej przyciągającymi uwagę budynkami, więc mijający go na ulicy mugole zupełnie o nim zapomnieli i zdawali się wcale go nie zauważać. Snape nie był zbyt zdziwiony tym spostrzeżeniem. Wiedział bowiem, że czarodzieje trafiali tam bez trudu, jednak niejeden czarodziej pochodzący z mugolskiej rodziny, miał kłopoty, aby go odnaleźć. Przeciął szary, zniszczony chodnik, z którego w wielu miejscach wystawały krzywe kostki i mocno popchnąwszy stare, zniszczone drzwi, wcisnął się do środka za swym opiekunem.
Jak na znane i często odwiedzane miejsce, pub nie był utrzymywany w zbyt dobrym stanie.
Przy okrągłych, rozstawionych na całej szerokości stolikach, siedzieli podejrzanie wyglądający, starzy mężczyźni, którzy niedbale trzymali w dłoniach kufle piwa. W powietrzu wyraźnie było czuć zapach starych cygar. Bezzębny i pomarszczony barman splunął do trzymanego w dłoniach kieliszka, przetarł go brudną ścierką i z powrotem odstawił na szafkę.
Kiedy tylko weszli do środka wszystkie oczy zwróciły się w ich stronę.
Snape przyciągnął do siebie kufer i mocniej ścisnął klatkę z sową, którą przez cały czas trzymał w prawej dłoni. Zacisnął mocno usta, zastanawiając się, ile czasu będzie musiał tutaj spędzić. Miał nadzieję, że wyprowadzą się stąd przy najbliższej okazji. Do końca wakacji pozostał niecały miesiąc. Pierwszego września odszuka właściwy peron, przejdzie przez barierkę i przed południem będzie już w drodze do Hogwartu. Ta ostatnia myśl nie przyniosła mu długo oczekiwanej ulgi. Zdał sobie bowiem sprawę, że zwykle szybko upływający miesiąc, będzie mu się tutaj strasznie dłużyć.
- Dziurawy Kocioł – wymamrotał Snape nie mogąc wydusić z siebie ani słowa więcej.
- Znajome miejsce, prawda?- zapytał z uśmiechem Ripley źle odczytując jego milczenie.
- Tu... – pełna napięcia i niepewności pauza zawisła na krótką chwilę w powietrzu – się zatrzymamy?
- Zgadza się. – Mężczyzna potwierdził najgorsze przypuszczenia podróżującego z nim chłopca. – Zajmij stolik, który znajduje się na samym tyle i poczekaj tam na mnie. Jeśli będzie ci się nudziło, poczytaj książkę – wepchnął mu do ręki cieniutki, nieco pognieciony tomik i zniecierpliwionym gestem nakazał, aby usiadł.
Nie mogła znieść myśli, że będzie musiała wrócić do Hogwartu. Nie znosiła tego miejsca. Na całym świecie była chyba jedyną osobą, która mogłaby je aż tak bardzo nienawidzić, a co gorsza, była z tego dumna. Niezwykle dumna. Obnosiła się z tym przy każdej nadarzającej się ku temu okazji i nie mogła nadziwić się ludziom, którzy, mimo, iż nienawidzili tego miejsca z całego serca, usilnie starali się to ukryć. Hogwart był dla niej więzieniem i to nie byle jakim. Twarde mury, wysokie wieże i niezliczona ilość korytarzy, przyprawiały ją zawsze o drżenie niewieściego serca. Drżenie pełne odrazy i nie ukrywanego przed światem obrzydzenia do miejsca, w którym przyszło jej spędzać, co roku całe dziewięć miesięcy.
Nie dość, że wakacje miały się wkrótce zakończyć, choć ona nie zdążyła jeszcze w pełni z nich skorzystać, to jeszcze wuj umieścił ją w Dziurawym Kotle, a sam wybrał się na wyprawę. Dahlia bardzo chciałaby z nim pójść, ale za nic na świecie nie odważyłaby się do tego przyznać. Wolała udawać, że nic ją nie obchodzi, ani gdzie mieszka, ani z kim przesiaduje. To jej odpowiadało, gdyż w ten sposób nikt jej nie zaczepiał i nie zadręczał głupimi pytaniami. Miała względny spokój, zakłócany od czasu do czasu przez nadgorliwego barmana, któremu polecono się nią zaopiekować do czasu powrotu wuja. Barman podchodził do stolika, lekko się kłaniał i z wymuszoną uprzejmością pytał, czy czegoś jej nie podać. Zawsze odmawiała, dobrze wiedząc, że zamiłowanie jej opiekuna do smoków nie przynosi zbyt dużych zysków i nie można obciążać go dodatkowymi kosztami. Smoki. Zawsze z pogardą myślała o zajęciu, jakie wykonywał jej krewniak, choć dobrze wiedziała, że on sam zawsze powtarzał, iż przynosi mu zadowolenie i szczęście. Upiła łyk zimnej kawy, którą postawił jej siedzący przy sąsiednim stole chłopak, zastanawiając się, ile nocy będzie musiała tu spędzić, czekając na powrót Morffusa. Odstawiła filiżankę na zalany kawą spodek, rozplotła gruby warkocz, który zwisał z tyłu głowy i rozczesała kasztanowe włosy szybkimi ruchami drobnych palców. Bursztynowe oczy częściowo zniknęły pod zbyt długą kasztanową grzywką. Odgarnęła włosy do tyłu, zastanawiając się ze złością, co mogłaby z nimi zrobić, kiedy w drzwiach Dziurawego Kotła stanął Snape. Od razu zwróciła na niego uwagę. Chudy młodzieniec o długim haczykowatym nosie ciągnął za sobą kufer, najwyraźniej starając się nadążyć za swym przewodnikiem, co zbytnio mu nie wychodziło. Zaplotła kasztanowe kosmyki w dwa długie, wyjątkowo chude warkocze i podparłszy dłonią chuda brodę, utkwiła oczy w bladej postaci chłopca.
Severus wybrał mały stolik umieszczony tuż obok okna, wychodzącego na pustą o tej porze ulicę. Przy sąsiednim stoliku niedbale ubrany mężczyzna przeszukiwał kieszenie długiego, poszarpanego płaszcza, zaciągając się grubym cygarem, które cały czas trzymał w ustach.
Zakrztusił się nagle i cygaro wypadło mu z ust, a kiedy schylił się, żeby je podnieść, zrzucił stojący na stoliku kufel kremowego piwa. Kufel roztrzaskał się, a drobne kawałki szkła, wraz z ciemną, śmierdzącą cieczą, rozlały się po podłodze w całym barze, docierając pod drewniane nogi prawie wszystkich stołów. Mężczyzna rzucił się na kolana, aby je pozbierać, jednak źle wymierzył odległość i runął swym potężnym ciałem na najbliższy stół. Płaszcz obsunął się nieco, ukazując znoszone dżinsy i wystającą spod nich długą, drewnianą nogę. Snape był tym tak zaskoczony, że przez dłuższą chwilę nie mógł oderwać od niej oczu, zupełnie zapominając o trzymanej w dłoni książce. Frank poczuł na sobie zdziwione, dziecięce spojrzenie, chwycił skrawek swego długiego płaszcza i szybko zakrył nim sztuczną nogę. Zazgrzytał zębami, kiedy jego wzrok spotkał się z wystraszonym spojrzeniem chłopca.
- No, co!? – warknął. – Nigdy nie widziałeś sztucznej nogi?!
Bezzębny i pomarszczony barman natychmiast wybiegł zza lady i pomógł mu podnieść się na nogi.
- Na dziś wystarczy, Frank – powiedział stanowczym głosem klepiąc mężczyznę po ramieniu. – Dzisiaj już nie będziesz pić. Wracaj do domu, żona na pewno się o ciebie martwi.
Frank wyrwał mu się, pozbierał odłamki szkła porozrzucane po ziemi i chwiejnym krokiem ruszył między okrągłymi stolikami w stronę wyjścia. Zatrzymał się, kiedy przechodził obok lady i sięgnął do kieszeni. Brzęk upadających na ziemię monet towarzyszył Frankowi aż do samych drzwi.
Severus zauważył, że kiedy dłoń mężczyzny dotknęła klamki, jego ruchy stały się pewne i tylko lekko utykał na drugą nogę. Ślizgon prychnął, zastanawiając się, czy istnieje jeszcze coś, co mogłoby go zdziwić. Po chwili namysłu, uznał, że raczej nie.

- Severus Snape – powiedziała głośno dziewczyna przysiadając się do jego stolika. – Hogwart. Slytherin. Szósty rok.
- Zajęte! – mruknął Snape nie odrywając oczu od książki. – Usiądź gdzie indziej.
- Nie zamierzałam prosić o pozwolenie.
- Jesteś niezwykle uprzejma – wycedził przez zaciśnięte zęby. – Skąd wiesz, jak się nazywam?
Dziewczyna poprawiła okulary sterczące na małym, zadartym nosie, poskubała dłonią długie, cienkie warkoczyki i wskazała palcem na wieko kufra. Na zniszczonym obiciu przyczepiono miedzianą plakietkę, gdzie znajdowały się jego dane wypisane czarnymi literami. Dahlia pogrzebała w dużej torbie zawieszonej na ramieniu i położyła na okrągłym stole cztery grube książki. Snape nie uniósł głowy, tylko cicho chrząknął oznajmiając, że wcale go to nie interesuje. Pokusa okazała się jednak tak wielka, że Severus nie zważając na swe poprzednie postanowienie, wysunął nieco nos zza książki. Dziewczyna udając, że wcale tego nie zauważyła, przesunęła książki na sam środek stołu, a na pustym miejscu położyła czystą rolkę pergaminu. Wyjęła z torby długie, czarne pióro, przyciągnęła do siebie pergamin i odrzuciwszy do tyłu cienkie warkoczyki, zaczęła pisać. Gdy ponad połowa pergaminu została już zapełniona, odłożyła pióro, aby rozmasować obolały nadgarstek prawej ręki. Severus nadal uparcie wpatrywał się w rozłożone na stole książki. Kędzierzawa koleżanka bez słowa przysunęła mu pod nos jedną z nich, a kiedy okazało się, że Severus ją przyjął, wróciła do własnej pracy, tylko, że teraz leciutko się uśmiechała.
- Przeczytaj to. Spodoba ci się. Oczywiście, jeśli rozumiesz po angielsku – mruknęła uszczypliwym głosem nie podnosząc kasztanowej głowy.
- Analfabeci są w cenie – odciął się chłopiec.
Snape siedział przy otwartym oknie, które wychodziło na niezbyt dużą, lecz niezwykłą i barwną ulicę, gdzie bez trudu można było kupić niezbędne wyposażenie i książki dla młodych adeptów szkoły magii. Sklep Ollivanderów, najlepszych wytwórców różdżek w całym czarodziejskim świecie, był jeszcze zamknięty. Siwiuteńki pan Ollivander przeszukiwał właśnie kieszenie w poszukiwaniu zagubionych kluczy, kiedy minęła go dosyć gustownie ubrana kobieta. Madame Malkin żwawym krokiem przemierzała słabo oświetloną ulicę z pękiem kluczy w dłoni, aby jeszcze przed otwarciem powyciągać z szafek przybory i wyłożyć na półki grube bele materiału. Towarzyszyły jej trzy zziębnięte, nieco rozczochrane czarownice w długich, bordowych szatach, dla których dzień niczym już się nie różnił od nocy.
Gobliny rozładowywały wózek, który zatrzymał się u wylotu ciemnej uliczki. Długie miotły, kociołki i sakiewki pełne złota, które trafiały do rąk goblinów, zaraz były dostarczane do sklepów i banku, gdzie oczekiwali ich przemarznięci i na wpół śpiący właściciele. Z oddali było słychać ich przytłumione głosy i kroki długich stóp, które zostawiały nikłe ślady na czarnej ziemi. Gryfek z bardzo ważną miną niósł w dłoniach olbrzymie, wiklinowe kosze, które raz po raz podskakiwały w jego dłoniach. Goblin odchylił wieko kosza i wiedziony ciekawością zajrzał do środka. Czarna łapa kota, który znajdował się w środku, uniosła się i wymierzyła ciekawskiemu goblinowi surową karę za jego wścibstwo.
Gryfek zaczął się zastanawiać, czy nie nadszedł przypadkiem dzień sądu ostatecznego, kiedy kot rzucił się na roześmiane gobliny, uświadamiając mu, że na świecie istnieje jeszcze sprawiedliwość. Z paskudnym uśmiechem schylił się po leżący na ziemi kosz, otrzepał go z brudu i dopiero wtedy, zbytnio się nie spiesząc, ruszył na pomoc pozostałym goblinom.
Latarnie powoli zapalały się, zalewając ulicę bladym światłem, kiedy zdyszany mężczyzna wpadł do Esów i Floresów z paczką książek pod pachą.
Snape zaczął poważnie się zastanawiać, czy ma ochotę wrócić tego roku do Hogwartu. Gdyby nie to, że obiecał matce, że skończy szkołę, pewnie nigdy więcej by się tam nie pokazał. Zmusił się do odwrócenia głowy i obrzucił cierpkim spojrzeniem uparcie milczącą sąsiadkę.
Dziewczyna przygryzła dolną wargę, bawiąc się piórem, które trzymała w zaciśniętej dłoni.
Severus pomyślał, że jest to jedyna osoba, którą mógłby polubić i która mogłaby polubić jego. Zdał sobie jednak sprawę, że wcale tego nie chce. Nie chce, aby ktoś, a tym bardziej osoba spoza Slytherinu, obdarzyła go zaufaniem i sympatią. Postanowił, że będzie jeszcze bardziej opryskliwy i niegrzeczny, niż dotychczas. Może wtedy zrozumie, że wcale nie jest mu potrzebna, bo on potrafi sobie doskonale bez niej radzić. Odtrąci ją, tak, jak jego odtrącały, ważne osoby, które pojawiały się nagle, a następnie znikały z jego życia. Ojciec. Czy gdyby nie ożenił się z prawdziwą czarownicą, jego życie byłoby lepsze i potoczyłoby się inaczej? Na pewno potoczyłoby się innym torem, ale czy lepszym, trudno powiedzieć.
Potrząsnął mocno głową, odganiając dogasające w jego umyśle wspomnienia. Tak niewiele brakowało, aby zaczął jej o tym opowiadać. Trudno dociekać przyczyny tak niezwykłego stanu jego umysłu. Może wzięło się to z tego, że po raz pierwszy od dłuższego czasu, spotkał tak pokrewną duszę jak ona.
- Zawsze jesteś taka miła, czy mam dziś wyjątkowe szczęście? – zakpił z niej Snape.
Severus ostrożnie uchylił zakurzoną okładkę starej, opasłej księgi i cichym głosem zaczął odczytywać to, co znajdowało się na pierwszej stronie.
- To nie ja przez cały dzień chodzę z cierpiętniczym wyrazem twarzy.
- Dahlia. – Głos wuja wyraźnie wystraszył dziewczynę.
Snape odwrócił się na tyle szybko, aby dostrzec, że stojący w drzwiach mężczyzna miał ogromną futrzaną czapkę, choć przecież ciągle jeszcze trwało kalendarzowe lato, koszulę w zielono – czarną kratę, spodnie, które ledwie sięgały mu do kolan i zielone gumiaki. W ustach trzymał starą, ledwo tlącą się fajkę.
- Nie bardzo wie, co się wokół niego dzieje, co? – mruknął Severus z nieco zdenerwowaną miną.
- Delikatnie powiedziane – odparła Dahlia niespokojnie rozglądając się na boki. Wydawać by się mogło, że czegoś szukała, a kiedy już to znalazła, przeraziła się i szybko odwróciła głowę.
- Hm. – Snape wrócił do wertowania kartek starej księgi, najwyraźniej nie bardzo zainteresowany tym tematem.
- Wuj studiuje smoki – wyszeptała ze strachem pomieszanym z dumą, kiedy patrzyła mu w oczy. Dla Dahlii wuj był całym światem. Wpatrywała się w niego, jak w obrazek i to właśnie z nim spędzała większość wolnego czasu. Prawie nigdy ze sobą nie rozmawiali, wymieniając jedynie krótkie, niezwykle cięte uwagi dotyczące luźnych tematów. Nigdy mu się nie zwierzała ze swych sekretów, a on o nic ją nie pytał. Nie wierzył zresztą, że mógłby pomóc młodej, dorastającej bez matki dziewczynie, dla której najważniejsze są książki, a wuj ma służyć tylko uchronieniu jej od przerażającej pustki i samotności. Cóż innego jej zresztą pozostało? Samotność odcisnęła na niej niewidoczne, lecz bardzo trwałe i niezniszczalne piętno, z którym musiała odtąd żyć. Nikt już jej nie mógł pomóc, a zwłaszcza ten ulizany, wiecznie chodzący z cierpiętniczym wyrazem twarzy Ślizgon.
Dziewczyna zmieszała się, kiedy zobaczyła, że wuj ma w oczach łzy. Schyliła głowę, czując, że ogromny ciężar opada na jej piersi i przygniata ją aż do samej ziemi. Czuła się samotna i taka nieszczęśliwa, choć nie było ku temu przecież powodu. Wmówiła sobie, że w każdej sytuacji sama sobie poradzi i nie potrzebuje nikogo, kto mógłby jej w tym pomóc. Uważała, że obcy ludzie będą jej tylko przeszkadzać. I przeszkadzali. Zawsze...
Kasztanowe warkoczyki opadły jej na ramiona, kiedy pospiesznym, nieco wystraszonym krokiem wycofała się do swego pokoju.
Na okrągłym stoliku leżała porzucona rolka pergaminu. Ślizgon rozejrzał się, chcąc się upewnić, czy nikt go nie obserwuje, nieznacznie się pochylił i z trudem odczytał niedbale nabazgrane na papierze słowa.
- Hogwart. Ravenclaw. Siódmy rok – przeczytał z wyraźnym zaskoczeniem. – Prefekt Naczelny.
Na oparciu krzesła dostrzegł porzucony w pośpiechu niebiesko - złoty szalik.

Wyszedł na zalaną słońcem ulicę Pokątną, jedyne miejsce w Londynie, gdzie można było kupić wszystkie potrzebne rzeczy. Rozejrzał się na boki, zastanawiając się, dokąd najpierw powinien pójść. Ripley’a nadal nigdzie nie było widać, ale Snape nie miał najmniejszego zamiaru na niego czekać. Przyjdzie, to przyjdzie, a jeśli nie Severus był pewien, że sam sobie doskonale poradzi. Problem rozwiązał się sam, bo czujne oczy Ślizgona wypatrzyły wśród spieszącego do sklepu tłumu, pół olbrzyma z czarną splątaną brodą. Snape lekceważąco prychnął i natychmiast wycofał się z głównej ulicy, wchodząc do pierwszego lepszego sklepu. Nigdy nie przepadał za Hagridem, który przerastał uczniów Hogwartu o kilka stóp, był gajowym i chadzał zwykle z dziwną parasolką.
- Czego szanowny pan sobie życzy? – usłyszał za plecami przymilny głos sprzedawcy.
- Nie ma pan niczego, co mnie interesuje! – warknął Snape, który dopiero teraz podniósł głowę i zdał sobie sprawę, gdzie się znajduje. Ze wszystkich sklepów, które znajdują się na Pokątnej, on musiał wybrać akurat ten. Z markowym sprzętem do Quidditcha. Prychnął, kiedy zobaczył, że po drugiej stronie dzieciaki z nosami przyklejonymi do szyby, oglądają wystawione miotły. Wśród niskich, jasnowłosych chłopców dostrzegł też wysoką, rozczochraną głowę gajowego, która przyglądała mu się z niedowierzaniem wymalowanym na – według Ślizgona – tępej twarzy. Pół olbrzym kiwnął głową, dziwiąc się tej nagłej zmianie, jaka zaszła u tego Snape’a, którzy przecież zawsze nienawidził Quidditcha. Było już za późno, by się schować, więc Severus odsunął się nieco od szyby, z pogardą wymalowaną na twarzy. Za jego plecami pojawił się łysiejący sprzedawca o długich przednich zębach.
- Tutaj rzeczywiście nie znajdzie się nic, dla kogoś takiego, jak pan. Jest pan... powiedzmy, że nie ma pan fizycznych możliwości do gry w Quidditcha...
- Nie powiedział mi pan niczego, czego bym nie wiedział przed wejściem do tego sklepu – warknął Snape.
- To, po co pan tu przyszedł? - zapytał z zainteresowaniem. Snape odwrócił głowę, aby odpowiedzieć i właśnie wtedy potknął się o leżącą na ziemi miotłę. Podniósł się, niezgrabnym ruchem poprawił szatę, która się na nim przekrzywiła i dumnym krokiem opuścił wnętrze chłodnego sklepu.
Snape zajrzał do Esów i Floresów, aby zaopatrzyć się we wszystkie potrzebne książki, u Madame Malkin sprawił sobie nowe szaty, zajrzał też do apteki, gdzie nabył wszystkie składniki potrzebne mu do warzenia eliksirów. Zaszedł też po nowy, cynowy kociołek, bo jego stary egzemplarz miał ogromną dziurę na samym spodzie, wypaloną po ostatnich niebezpiecznych eksperymentach, które przeprowadzał ostatnio w lochach.
Zaniósł rzeczy do Dziurawego Kotła, a ponieważ Ripley nadal nie dawał znaku życia, zawrócił na Pokątną, aby wykorzystać ładny dzień i trochę się przespacerować. Słońce chyliło się już ku zachodowi, kiedy zmęczony Ślizgon wrócił do Dziurawego Kotła.
Zajrzał do pokoju, aby zabrać szalik i odnieść go właścicielce, kiedy dostrzegł niezwykły wisiorek, który leżał na jego łóżku. Miał on kształt czaszki, z której wydostawały się dwa chude węże. Obok leżał liścik.

„Zrób dobry użytek z tej mapy. Przekonasz się wkrótce, że ci się przyda”.
Przyjaciel.


Snape zawiesił sobie wisiorek na szyi, chwycił szal i nie zwlekając dłużej ruszył szukać pokoju, w którym zatrzymała się Dahlia. Wreszcie, po wielu próbach i dwukrotnym szukaniu dobrej drogi, udało mu się stanąć przed właściwymi drzwiami.

- Przyniosłem szalik Dahlii – powiedział Severus, kiedy otyły mężczyzna uchylił drzwi, częściowo wystawiając poza nie swą kanciastą głowę.
Billy w długiej, zwiewnej szacie i wysokim, szpiczastym kapeluszu, przywitał go w drzwiach, starając się przybrać uprzejmą minę. W lewej dłoni trzymał różdżkę, a prawą miał schowaną za plecami. Wydawać by się mogło, że ze zdenerwowania przebiera nogami i bardzo się gdzieś spieszy. Machnął na chłopca ręką, chcąc zbyć go swą obojętnością.
- Nie będzie jej już potrzebny – odparł Billy drapiąc się po czarnej brodzie. – Zatrzymaj go.
- Zaraz. – Snape wsunął nogę w szparę między drzwiami, nie pozwalając ich zamknąć. – Nie rozumiem. Czy mógłby mi to pan wytłumaczyć?
- Dahlia nie żyje. Została zamordowana. Tu, w tym pokoju – wskazał głową na wpół uchylone drzwi. – Muszę porozmawiać z barmanem tego pubu. Potem przyjdę tutaj i wyjaśnimy sobie parę spraw. Nigdzie się stąd nie ruszaj, zrozumiałeś?
Przyrzekł mu to, choć dobrze wiedział, że nie jest w stanie dotrzymać obietnicy. Schylił ulizaną głowę, zastanawiając się, czy w obecnej sytuacji mogą pomóc pocieszające słowa.
Wtedy dostrzegł, że mężczyzna ma drewnianą nogę. Spojrzał na niego pytająco. Billy nieco się zmieszał, odchrząknął i drżącym głosem wyszeptał, że musi już iść.
Severus lekko popchnął drzwi, a kiedy się otwarły, wszedł do środka. Wiedział, że czy będzie tego chciał, czy też nie, widok ten na zawsze utkwi głęboko w jego pamięci. Zakrył usta dłonią, tylko ogromną siłą woli powstrzymując cisnący mu się na usta krzyk. Dopiero, kiedy udało mu się opanować drżenie dłoni, zebrał w sobie na tyle siły, żeby spojrzeć na dziewczynę.
Na ziemi leżało posiniaczone ciało Dahlii.
Zimne, bursztynowe oczy patrzyły na niego z obojętnością...


Zmęczony Ślizgon rozsiadł się wygodnie na swym kufrze, a klatkę z sową, którą do tej pory trzymał w dłoniach, położył na kolanach. Z kieszeni płaszcza wystawał mu skrawek niebiesko – złotego szala. Potter, który pierwszy przedostał się na peron, odsunął się, aby zrobić miejsce dla Blacka, ale drugim w kolejności okazał się Peter. Syriusz pojawił się jako trzeci, a na samym końcu znalazło się miejsce dla Lupina.
Na peron dziewięć i trzy czwarte wjechał duży, czerwony pociąg, który zatrzymał się niedaleko miejsca, gdzie stała czwórka pogrążonych w rozmowie chłopców.
- Serwus, Snape! – zdążył krzyknąć Black, nim przyjaciele wepchnęli go do pociągu.
Syriuszowi udało się znaleźć otwarte okno, więc wykorzystał nieobecność Lupina, który poszedł do przedziału dla prefektów i wychylił z niego czarną czuprynę.
- Policzymy się w Hogwarcie!
Potem rozległ się dziki wrzask, ponieważ okazało się, że Peter zbyt szybko zamknął okno.
James uderzył Petera w głowę, bo dawno już przekonał się, że to mu jeszcze nigdy nie zaszkodziło i uwolnił palce przyjaciela spod zatrzaśniętego okna.
Snape prychnął z niedowierzaniem kręcąc głową.
- Czy oni nigdy nie dorosną?
Ponieważ w pobliżu nie było nikogo, kto mógłby mu na to pytanie odpowiedzieć, zrezygnowanym krokiem ruszył w stronę stojącego niedaleko pociągu.
Słońce ukryło się za szarymi chmurami i na rozgrzaną ziemię spadł ciepły, jesienny deszcz. Drzewa przybrane jeszcze w zielone liście, pochyliły swe stare badyle, które niemo błagały o każdą kroplę deszczu. Jesień miała być piękna tego roku.


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
OlkaWanilka
Uczeń



Dołączył: 23 Kwi 2006
Posty: 41 Przeczytał: 0 tematów


PostWysłany: Wto 19:28, 25 Kwi 2006 Powrót do góry

Ciekawe, ciekawe...


Post został pochwalony 0 razy
Zobacz profil autora
Wyświetl posty z ostatnich:      
Napisz nowy tematOdpowiedz do tematu


 Skocz do:   



Zobacz następny temat
Zobacz poprzedni temat
Możesz pisać nowe tematy
Możesz odpowiadać w tematach
Nie możesz zmieniać swoich postów
Nie możesz usuwać swoich postów
Nie możesz głosować w ankietach


fora.pl - załóż własne forum dyskusyjne za darmo
Powered by phpBB © 2001, 2002 phpBB Group :: FI Theme :: Wszystkie czasy w strefie CET (Europa)